Maja, Teo i Witek | Sesja rodzinna, Warszawa

Są takie sesje domowe, kiedy wszystko toczy się swoim rytmem, a aparat towarzyszy jakby niezauważalnie. Ta sesja była jedną długą rozmową z całą masą codziennych macierzyńskich wyzwań, tych mniejszych i tych większych. Przed sesją wymieniałyśmy się z Mają wiadomościami, ale kiedy w końcu się spotkałyśmy czułyśmy się jak byśmy się doskonale znały.

Niespełna trzyletni Teo został właśnie starszym bratem. Kiedy ich odwiedziłam Witek miał dwa miesiące. Ułożenie nowej rzeczywistości po narodzinach drugiego dziecka jest nie lada wyzwaniem. W pierwszych miesiącach szczególnie ważny jest komfort starszaka, o który trudno, kiedy maluch nie daje o sobie zapomnieć, zawłaszczając mamę na długie godziny. Mamy mają jakby nadprzyrodzone siły, które ujawniają się w takich sytuacjach. Cierpliwość, spokój i ogromne ciepło Mai to wrażenia, które zabrałam ze sobą z tej sesji.

Zawsze ubolewam nad tym, że mama, która daje z siebie najwięcej, spędzając całe dnie z dziećmi, nie ma czasu pomyśleć o sesji zdjęciowej. Dopiero później odkrywa, że nie ma wspólnych zdjęć z dziećmi. Owszem ma zdjęcia dzieci, które sama robiła, zdjęcia z tatą, babcią i ciociami, ale ona jest nieobecna w tej historii. Wiem, znam to z własnego doświadczenia.

Czas płynie nieubłaganie, nie da się go cofnąć, ani wrócić do pierwszych wspólnych chwil razem. Jedynie zdjęcia pozwalają na taki powrót do przeszłości, przynajmniej na chwilę. Wciskasz magiczny guzik – otwierasz album i przenosisz się do czasu kiedy wszystko było jakby łatwiejsze, chociaż oczywiście wiesz, że to nie do końca prawda 😉

Dla mnie najwspanialszym prezentem w tym pierwszym czasie po pojawieniu się malucha byłby voucher na sesję zdjęciową – żeby ktoś pomyślał za mnie, kiedy zupełnie nie miałam na to przestrzeni. To najlepsza pamiątka na całe życie.